W planach globalna kancelaria dla start-up’ów. Na początek Warszawa i Kalifornia

0
4

Dlaczego zdecydowała się Pani na założenie własnej kancelarii? 

Dużo pracuję i pracowałam przez lata ze start-up’ami. To szczególne środowisko, które bardzo angażuje i jeśli już złapało się żyłkę przedsiębiorczości, to trudniej się odnaleźć w dużej organizacji. Tak właśnie było ze mną. Chciałam budować swój biznes na własnych zasadach, zbierać doświadczenia z tego płynące oraz rozwijać w tej niszy, w której pracuję. 

Na jakim etapie rozwoju jest Pani kancelaria? 

Zamknęliśmy już kilka transakcji i pracujemy nad kolejnymi. Naszymi klientami są amerykańskie startupy oraz fundusze venture capital z Polski i Doliny Krzemowej. Cieszymy się, że już na tym etapie możemy pracować z najciekawszymi startupami z regionu i przy dużych transakcjach. Obecnie zespół liczy 5 osób. Cały czas prowadzimy kolejne rekrutacje. W najbliższych dwóch miesiącach dołączy do nas kolejna osoba, i to będzie prawniczka spoza Polski. W Polsce brakuje takich kompetencji, których szukam. Muszę mieć współpracowników, którzy studiowali w Stanach Zjednoczonych i będą amerykańskimi prawnikami. Pozyskiwanie talentów jest dla mnie teraz ogromnym wyzwaniem. Czekamy także na odbiór biura. Jak się okazuje, ludzie potrzebują miejsca do pracy. Można działać elastycznie, ale zespół potrzebuje spotkań. Ja sama od początku wiedziałam, że chcę pracować w biurze, ale takie potrzeby wyszły też od moich współpracowników. 

Mówi Pani o biurze w Warszawie, ale mają być dwa biura? 

Tak, na razie czekamy na odbiór biura w Warszawie, ale będziemy mieć siedzibę także w San Francisco. Jestem adwokatem kalifornijskim. W trakcie studiów i pracy w Stanach Zjednoczonych zdobyłam tam sporo doświadczeń i kontaktów. Mam poczucie, że by pracować z klientami z niszy, o której myślę, muszę mieć międzynarodowy zespół i być obecna nie tylko w Polsce czy Europie, ale także w Stanach Zjednoczonych. 

A o jakiej dokładnie niszy Pani myśli? Jaki jest Pani przepis na sukces kancelarii?

Ja tego przepisu na sukces szukam nie tylko w niszy, ale w zasadzie niszy nisz. Postawiłam na bardzo wyspecjalizowany butik zajmujący się wąskim kawałkiem rynku, czyli startupami zbierającymi finansowanie w Stanach Zjednoczonych. Do takiego określenia charakteru kancelarii zainspirowały mnie nie tylko moje dotychczasowe doświadczenia, moja znajomość tego rynku, ale także książka The Passion Economy Adama Davidsona. Podkreślam, że to nie jest w ogóle książka prawnicza, tylko opracowanie popularnonaukowe, które świetnie przedstawia, jak budować biznes w niszy i jak dużą może mieć on wartość, jeśli dobrze znamy rynek, produkt i potrzeby klientów. Dynamiczny rozwój, jaki mamy za sobą, jest tego najlepszym przykładem. 

Dynamiczny rozwój – tego się Pani spodziewała od samego początku? 

Odchodząc z dużej międzynarodowej kancelarii, nie miałam pewności ilu klientów będzie zainteresowanych współpracą z butikiem, który tak naprawdę dopiero się tworzy – ludzie potrzebują pewnych kompetencji, ale czasami potrzebują też znanego brand’u. Nie odchodziłam z portfolio klientów. Nie wiedziałam, jak to się ułoży. Natomiast oczywiście znałam ludzi w branży i postanowiłam zaryzykować i zobaczyć, co z mojego kapitału zbudowanego przez lata w dużej kancelarii zostanie. 

Dla części klientów ważniejsza niż brand okazała się współpraca z Panią? 

Nie chciałabym tego określać w ten sposób, że chodziło tylko o mnie. Bardziej o szczególne kompetencje, które każdy może wykształcić, ale których jeszcze brakuje na rynku. 

Wracając do budowania Pani kancelarii i wspomnianego przepisu na sukces, dlaczego tej niszy, o której Pani mówiła, nie da się budować bez obecności w Stanach Zjednoczonych? 

To wynika z moich dotychczasowych doświadczeń i wieloletnich obserwacji rynku w Polsce i Stanach Zjednoczonych. Świat inwestycji idzie w stronę spółek prywatnych. To tu są największe zwroty i tu się ucieka przed inflacją. Boom na takie inwestycje jest ogromny. Świat skręca w stronę takich spółek i to są spółki międzynarodowe często właśnie z elementem amerykańskim. USA mają najbogatszą historię inwestycji venture capital. Pracują tam prawnicy, którzy mają 20, 30 lat doświadczenia w takich projektach. W Polsce to dopiero ostatnie kilka lat. W Stanach jest najwięcej vc money oraz najwięcej doświadczeń w inwestowaniu w start-up’y i to się stamtąd rozprzestrzenia na Europę i inne części świata. Poza tym amerykańscy inwestorzy lubią inwestować w struktury, które znają, czyli amerykańskie spółki o określonej strukturze. W związku z tym realizują inwestycje w Europie przez takie spółki i niejako zmuszają startupy do założenia spółki w Stanach. To potem ułatwia startupom zebranie kolejnych, dużych rund. Takie firmy muszą tkwić więc w dwóch światach, dlatego też i my musimy tam być. 

To może w takim razie bardziej opłaca się być tylko w Stanach Zjednoczonych? Po co obecność w Warszawie?  

Po pierwsze to mój dom, mam tu rodzinę, znajomych, ciężko mi się wykorzenić. To mało biznesowa odpowiedź, ale bardzo prawdziwa. A już biznesowo – to jest jednak rynek, który znam najlepiej, mimo że mamy już klientów, którzy z Polską nie mają nic wspólnego. Dodatkowo są i będą duże spółki start-up’owe, które pewną część działalności będą prowadzić także w Polsce i Europie. Poza tym dzięki temu możemy korzystać z doświadczenia po dwóch stronach oceanu, w kilku jurysdykcjach i to jest wartość dodana. 

Jak zakłada się kancelarię w USA z Polski? Jak przeprowadzić prawniczą ekspansję za ocean? 

To jest bardzo trudne. Trzeba mieć oczywiście uprawnienia amerykańskie. Ja mam uprawnienia adwokackie w Stanach oraz jestem radcą prawnym w Polsce, więc mogę to zrobić. Działamy w branży regulowanej, trzeba więc dokładnie prześledzić odpowiednie przepisy. Zrobiłam duży research. Kolejną kwestią jest ubezpieczenie, czy znajdziemy kogoś, kto ubezpieczy naszą działalność w dwóch częściach świata. Konieczne było też ustalenie jak w takim przypadku działa attorney-client privilege, czyli kwestie poufności i tajemnicy zawodowej, mając na uwadze prowadzenie spraw w dwóch jurysdykcjach. 

Jak Pani przyznała, rynek VC w USA jest bardzo rozwinięty, Co za tym idzie, rozwinięty jest także rynek profesjonalnego doradztwa dla tych firm. Gdzie Pani widzi swoje przewagi, które powodują, że myśli Pani: co z tego, że oni praktykują od 20 lat, ja też tam wejdę? 

Gdy studiowałam na Stanfordzie, pozbyłam się wielu kompleksów. To mi bardzo pomogło w życiu. Nie myślę o sobie, że jestem dziewczyną z Polski, która na co dzień mieszka na Pradze w Warszawie i chce robić międzynarodowy biznes, tylko jestem wysokiej klasy specjalistą. Poza tym pracowałam w Stanach jako prawnik, pracowałam też na wielu transakcjach z najlepszymi kancelariami z Doliny Krzemowej i widziałam, że moja praca nie jest gorsza, a często jest nawet lepsza, więc jeśli chodzi o poziom wiedzy i kompetencji, to jestem w stanie konkurować. Poza tym to łączenie wielu jurysdykcji, to jest moja mocna strona. Wielu prawnikom tego brakuje. Są świetnymi specjalistami, ale patrzą z perspektywy tylko swojej jurysdykcji. Pracując niegdyś w start-up’ie, który działał w Stanach Zjednoczonych i Izraelu, oraz dla klientów działających w Polsce i Stanach Zjednoczonych, nabrałam w tym doświadczenia. By obsługiwać klientów działający w różnych krajach, a nie są wielkimi korporacjami, które mają duże zasoby i dostęp wiedzy, trzeba mieć odpowiednią perspektywę i spojrzenie. Poza tym znaczenie ma także czynnik logistyczny. Wiele z tych firm bazuje w Europie, jest im wygodniej spotkać się z kimś w Warszawie niż w USA. Dodatkowo ten duży amerykański rynek venture capital jest na tyle chłonny, że jest tam miejsce także dla mojej kancelarii. 

Wyjeżdżając na Stanford już planowała Pani założenie takiej kancelarii? 

Tak, napisałam to w swoim personal statement, gdy składałam aplikację na Stanford. To było moje marzenie. Chciałam też zawsze pracować międzynarodowo. Doświadczenie common law i prawa amerykańskiego to było coś, czego mi wówczas brakowało. 

To idąc za tym marzeniem o swojej kancelarii, jaką firmą prawniczą docelowo ma być Kudrycka Law? 

To ma być wyspecjalizowany międzynarodowy butik działający dla start-up’ów i funduszy venture capital. To czy będziemy w Warszawie, czy w Kalifornii, czy będzie to duże, czy małe biuro, to będzie zależało od naszych klientów. Ja podążam za nimi. Nie jesteśmy ograniczeni geograficznie. Nasze kompetencje możemy sprzedawać i w Berlinie i w Sztokholmie. Na tym rynku nie ma ograniczeń. I myślę, że w przyszłości będziemy mieć więcej biur w Europie, nie tylko w Warszawie. I nie mówię o wirtualnych biurach. Praca zdalna w mojej branży jest trudna. Ludzi z odpowiednimi kompetencjami jest mało, a wyszkolenie zespołu ludzi i pokazanie im, jak obsługiwać spółki, którym zamierzamy doradzać, wymaga działania razem, wspólnie w jednym miejscu.