Fałszerstwa i pełnomocnicy widmo – tak kradnie się spółki w Polsce, a paragrafu na to właściwie nie ma

0
3

Jak to możliwe, że dziś w ogóle dochodzi jeszcze do tak zuchwałych kradzieży spółek?

Nie chciałbym, żeby ta rozmowa w jakikolwiek sposób stała się instruktażem dla osób mających zamiar podjąć się takich czynów, dlatego nie będę w detalach i krok po kroku opowiadał jak takie sprawy wyglądają. Schematy od lat są podobne i bazą dla wszystkich są podstawowe mechanizmy korporacyjne. W celach edukacyjnych można odnotować, że najpopularniejsza metoda kradzieży spółki wiąże się z samym sposobem zwoływania zgromadzeń właścicielskich i dokumentowaniem przebiegu tych wydarzeń. 

Zgromadzenie wspólników spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, zaś od marca 2021 r. również walne zgromadzenie każdej spółki akcyjnej, można zwoływać listem poleconym, czyli przesyłką, do której technicznie można włożyć cokolwiek i nikt poza nadawcą w istocie nie ma kontroli nad tym, co zostało umieszczone w kopercie. Czy było to rzeczywiście zawiadomienie o obradach organu spółki, czy też wezwanie do zapłaty, zaproszenie do teatru, a może niemający znaczenia prawnego list informacyjny o stanie spółki. Rozsyłający takie paczki może natomiast twierdzić, że w ten sposób zwołał zgromadzenie i dodatkowo dysponuje potwierdzeniami nadania listów poleconych do wszystkich wspólników albo akcjonariuszy.

Później okazuje się, że z niedających się wyjaśnić przyczyn na tak „zwołanym” zgromadzeniu stawia się wyłącznie jeden współwłaściciel, a częściej nawet jego pełnomocnik. Zdziwienie jego, manifestowane choćby wobec notariusza, jest wówczas ogromne, ale skoro przekazano mu potwierdzenia nadania zawiadomień o obradach rozesłanych do wszystkich zainteresowanych w terminie przewidzianym prawem to przecież dlaczego ma nie procedować? I tu czas na kolejne zrządzenie losu – okazuje się, że to zgromadzenie ma rewolucyjną agendę i prowadzi do zmiany składu zarządu lub rady nadzorczej, modyfikacji umowy czy statutu spółki lub do podwyższenia kapitału zakładowego z nowymi udziałami albo akcjami. Uczestnik takiego zdarzenia, które jest momentem kulminacyjnym procederu nazywanego potocznie „kradzieżą spółki” – potocznie, bo to nie jest żaden szczególny czyn zabroniony wprost w aktach normatywnych – realizuje wówczas w pełni porządek obrad tego „zgromadzenia” i jest o krok od uzyskania faktycznej kontroli nad spółką. 

Potrzeba jeszcze uwiarygodnić kreowany w ten sposób nowy ład korporacyjny. Protokół z omawianego wydarzenia, sporządzony w formie aktu notarialnego, składany jest więc do KRS-u aby ujawnić nowe organy, zarejestrować podwyższenie kapitału zakładowego itd. Skoro wszystkie „uchwały” zostały powzięte jednogłośnie i brak jest jakichkolwiek sprzeciwów, dlaczego sąd rejestrowy rozpoznający taki wniosek miałby go nie uwzględnić?

Cały proceder trwa około 3 tygodni. Później, dysponując wpisami do KRS sprawcy mogą cieszyć się ustawowym domniemaniem ich prawdziwości w relacjach z podmiotami trzecimi – bankami, kontrahentami itd. Dla ofiar zaczyna się natomiast żmudna walka o przywrócenie status quo ante w spółce. 

Aż trudno uwierzyć, że to takie proste.

Niestety, tak jest. Może to z uwagi na przysłowiową „okazję”, wynikającą również z niedostatków systemu, tych przypadków cały czas trafia do nas relatywnie dużo. Z różnego rodzaju kradzieżami spółek zmagamy się od dłuższego czasu, choć z różnym natężeniem. Kilka lat temu było ich więcej, później sytuacja się uspokoiła, a teraz wracają ze zdwojoną siłą i zdają się być lepiej przygotowane.

Widzi Pan jakieś przyczyny, dlaczego akurat teraz wracają ze zdwojoną siłą? Otoczenie prawne? Koniunktura? 

Wydaje mi się, że paradoksalnie przyczyną jest koniunktura oraz fakt, iż wiele spółek przeżywa swój okres prosperity – w ostatnim czasie różnorodne podmioty generowały nadspodziewanie dużo gotówki oraz z uwagi na niepewności występujące w otoczeniu rynkowym wstrzymywały kapitałochłonne inwestycje. Jednym słowem: skarbonki, które okazywały się atrakcyjnym celem. 

W takich szybko rozwijających się spółkach często jest podobny problem, który sięga fundamentu – statut albo umowa spółki pozbawione jakichkolwiek zabezpieczeń. Gdy zaczyna się biznes, ten dokument jest tworzony najprościej jak się da, nie poświęca się temu zbyt wiele czasu. Pojawia się przecież pomysł na przedsięwzięcie i cała uwaga skoncentrowana jest na tym, żeby działać. Dzisiaj też, zakładając spółkę przez system elektroniczny, korzysta się z podstawowego wzoru, by jak najszybciej mieć zarejestrowany podmiot do realizowania zakładanej wizji. Potem natomiast spółka rośnie, rozwija się i nikt już do jej umowy czy statutu nie wraca i nie wprowadza odpowiednich regulacji oraz zabezpieczeń. Przecież szkoda czasu. I dopóki nic się nie wydarzy, machina działa bez zarzutu. To jest też jedna z przyczyn, dla których niektóre podmioty są łatwiejszym celem. 

Jak rozumiem nie rozmawiamy tu o sporach wewnętrznych wspólników i w związku z tym walką o spółkę, ale o sytuacjach, gdzie ktoś zupełnie z zewnątrz tę spółkę kradnie.

Zdarzają się zarówno „ataki” z zewnątrz, jak i z wewnątrz. Nie ma tu prostej reguły. Często mamy wręcz do czynienia ze swoistą klątwą sukcesu. W dynamicznie rozwijających się spółkach relatywnie szybko przekracza się próg, za którym wcześniej zgodne wizje wspólników co do biznesowej przyszłości ich „dziecka” zaczynają się rozmijać. Wówczas przeważnie część współwłaścicieli zajęta jest bardziej bieżącą działalnością operacyjną, zaś druga grupa zaczyna odkurzać zapomnianą dawno umowę spółki czy statut i poszukuje „argumentów” by odwrócić dotychczasowy układ sił. Niestety czasami przychodzą wtedy do głowy koncepcje, aby sfaulować pozostałych wspólników i za wszelką cenę starać się zorganizować zgromadzenie, by finalnie dojść do władzy. 

Niekiedy obie sfery mocno się przeplatają. Mieliśmy bowiem też taki przypadek, w którym osoba zupełnie z zewnątrz wpłynęła na jednego wspólnika i nakłoniła go – mniejsza już jakimi sposobami – do udzielenia określonych pełnomocnictw oraz sfałszowania innych umocowań. W tym celu dokonywano m.in. kompilacji skanów historycznych dokumentów podpisanych przez zarząd czy współwłaścicieli. Ta osoba trzecia pojechała następnie do notariusza i sama odbyła zgromadzenie bez formalnego zwołania, właśnie na podstawie tak zorganizowanych pełnomocnictw. Wskutek tych działań wszyscy dotychczasowi wspólnicy, w tym pomocnik z wewnątrz, mieli zostać z niczym. 

Natomiast, jak wspomniałem, zdarzają się także ataki osób w ogóle niezwiązanych ze spółką. Tak jak w głośnej kradzieży spółki jednego z tureckich biznesmenów kilka lat temu (chodzi o Sabri Bekdasa i spółkę Reformer Development – przyp. red.). To są schematy bazujące na fałszowaniu dokumentów i rejestracji zmian w organach w KRS, by dzięki temu wytransferować majątek spółki na zewnątrz. 

Największa trudność we wszystkich tych historiach wynika z faktu, że o całym zdarzeniu wspólnicy i prawowici członkowie zarządu dowiadują się najczęściej dopiero z banku albo od kontrahentów. 

Do kradzieży spółki konieczna jest zatem rejestracja zmian w organach w KRS. Sąd na tym etapie nie ma szans, żeby się zorientować, że coś jest nie tak? 

Nie chcę w żaden sposób odnosić się do wszystkich historii czy generalnie usprawiedliwiać kogokolwiek, bo pewne elementy znanych mi przypadków powinny wzbudzić czujność, ale rzeczywiście, jeśli sprawcy przygotowali dobrze dokumenty, wiedzą, jak to zrobić lub korzystają ze wsparcia – nazwijmy ich umownie – profesjonalistów, materiały złożone KRS-owi razem z wnioskiem o wpis nie dają dużych szans na samodzielne zorientowanie się, że coś niedopuszczalnego się wydarzyło. Taka sytuacja bowiem, w której jedna osoba uzyskuje odpowiednie pełnomocnictwa i odbywa zgromadzenie samodzielnie bez formalnego zwołania, jest absolutnie dozwolona i legalna, a także bardzo powszechna. Jeżeli referendarz dostaje zatem na przysłowiowe biurko uchwały, które są podjęte jednomyślnie, tak naprawdę wszystkimi głosami istniejącymi w spółce, to trudno powiedzieć, że on powinien to weryfikować w jakiś szczególny sposób. Ciężko więc, bez dodatkowych sygnałów, wychwycić ten proceder z poziomu sądu rejestrowego.

Trzeba podkreślić, że na szczęście zostały już zainicjowane działania, by wprowadzić taki mechanizm w sądach rejestrowych, żeby spółka niezwłocznie dostawała sygnał o złożeniu wniosku o zmianę jej danych w KRS. 

Ma Pan na myśli zapowiedziany przez Ministerstwo Sprawiedliwości newsletter. To dobry pomysł? 

Tak, to byłaby ogromna korzyść dla wszystkich prowadzących swoją działalność w formie spółki. O potrzebie wdrożenia systemowych rozwiązań w tym obszarze, które wzmocniłyby bezpieczeństwo „właścicieli” biznesów w Polsce mówiłem publicznie, wespół z innymi przedstawicielami kancelarii RKKW, od dłuższego czasu. Postulowaliśmy właśnie implementacje mechanizmu, który polegałby na automatycznym i elektronicznym informowaniu przedstawicieli spółki o wpływie jakiegokolwiek wniosku o zmianę dotyczących jej danych w KRS. Kluczowym w sytuacjach nadużyć jest bowiem to, aby o nieuprawnionych zdarzeniach dowiedzieć się jak najszybciej, a dzięki temu móc w porę zatrzymać ewentualne postępowanie rejestrowe. Dzisiaj, jak mówiłem, KRS samodzielnie bardzo często nie jest w stanie zareagować adekwatnie i dokonuje wpisu, a potem lawinowo dzieją się już rzeczy bardzo dotkliwe dla spółki i jej majątku. Odwrócenie wówczas całego procederu jest skomplikowane i udaje się wyłącznie dzięki właściwemu dobraniu środków zaradczych oraz woli zrozumienia sprawy przez zaangażowane organy.

Newsletter, który aktualnie proponuje Ministerstwo Sprawiedliwości, to w istocie wcielenie w życie formułowanych postulatów za pośrednictwem elektronicznego systemu rejestrów sądowych. Mam nadzieję, że prace nad tym rozwiązaniem będą przebiegały dynamicznie, zaś ich rezultatem stanie się rozwiązanie efektywne. 

To przejdźmy do etapu tego procederu po rejestracji zmian w KRS. W opisywanej przez Pana sytuacji „nowi zarządzający” spółką zaczęli od przejęcia dokumentacji za pomocą ludzi w kominiarkach. To najbardziej spektakularny przypadek, z jakim miał Pan do czynienia, czy były też inne równie spektakularne? 

Były też inne równie spektakularne. Także takie, gdy atak następował w tym samym momencie na różnych frontach. Znam przypadek, w którym spółka posiadająca wiele oddziałów na terenie Polski, została „zaatakowana” jednocześnie w tych wszystkich miejscach. Takie rozproszone działanie jest jeszcze trudniejsze do opanowania. Przypominam sobie również sytuację, gdy przedmiotem zamachu była spółka posiadająca biura w kilku lokalizacjach w Europie. Nagle wszystkie zaczęły sygnalizować, że coś się dzieje z majątkiem. W jednym kraju odholowywano samochód, w drugim przejmowano tira z towarem itp. Czasami po wpisie zmian w KRS sprawcy po prostu idą do banku i transferują środki na inne rachunki, a jednocześnie kontaktują się z kontrahentami, by wszystkie wpłaty od tej pory były realizowane na nowe rachunki bankowe założone przez świeżo powołany zarząd w kolejnych instytucjach finansowych. 

Dobrze zaplanowany i przeprowadzony atak jest bardzo trudny do odparcia i zatrzymania. W dzisiejszych realiach, w szczególności outsourcowania usług, spółka przeważnie ma wiele podmiotów, od których zależy jej bieżąca działalność. Mam tu na myśli zewnętrzną księgowość, bazy danych, domeny itd. Jeżeli ktoś sprawnie przejmie kontakt z tymi podmiotami, przekona je do tego, że teraz on reprezentuje spółkę, to de facto uzyskuje kontrolę nad pełną dokumentacją spółki, w tym tajemnicami przedsiębiorstwa. Dlatego też w podobnych przypadkach musimy „odkręcać” całą sytuację nie tylko w sądach, ale głównie właśnie w relacjach z usługodawcami, kontrahentami i bankami.

Zdumiewa mnie zuchwałość takiej kradzieży spółki. To jak ukraść samochód w biały dzień sprzed komendy policji i pod okiem kamer. Przecież te wszystkie ruchy prędzej czy później widać, są udokumentowane. Ta zuchwałość wynika z tego, że dużo prób kradzieży spółek przechodzi bezkarnie? 

Chyba dotknął Pan sedna. Nazywamy to zjawisko de facto „kradzieżą spółki”, ale de iure ten proceder nie jest wprost stypizowany żadną pojedynczą jednostką redakcyjną w kodeksie karnym czy innym akcie normatywnym. Mówimy też o licznych działaniach realizowanych bezpośrednio potencjalnie przez różne osoby i których całościowa świadomość sytuacji może być odmienna, a przynajmniej trudna do udowodnienia. Ukaranie ich jest więc problematyczne. Możemy ewentualnie w takich sytuacjach zarzucić komuś przestępstwo z art. 272 kodeksu karnego, czyli podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego, którym może być notariusz sporządzający protokół ze zgromadzenia. Czynu tego można dopuścić się jednak tylko umyślnie z zamiarem bezpośrednim. Dodatkowo jest on zagrożony karą pozbawienia wolności do lat 3, czyli sankcją w wielu przypadkach luźno korespondującą z wartością, jaką można sobie efektywnie przywłaszczyć przejmując spółkę. Dla porównania, podstawowa forma pospolitej kradzieży rzeczy ruchomej zagrożona jest karą pozbawienia wolności do lat 5. Jeżeli więc za proceder, o którym rozmawiamy, grozi maksymalnie do trzech lat pozbawienia wolności, a możliwe jest przecież również choćby warunkowe umorzenie postępowania, czy też orzeczenie kary pozbawienia wolności w zawieszeniu, to wydaje się, że jest to konsekwencja nieadekwatna względem szkody, którą można wyrządzić przejmując bezprawnie kontrolę faktyczną nad spółką posiadającą kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów złotych na rachunku bieżącym. Pamiętajmy też, że sądy relatywnie rzadko decydują się na orzeczenie kary w jej maksymalnym wymiarze.

Trzeba też podkreślić, że sprawcy bardzo często posługują się licznym gronem pełnomocników, którzy albo są obywatelami innych państw i dosyć łatwo potrafią się zgubić na świecie, albo są ludźmi starszymi lub znajdującymi się w specyficznej sytuacji życiowej. W jednej ze spraw spotkaliśmy pełnomocnika, który miał ponad 70 lat i sam chętnie przyznawał, że jest poważnie chory i nie bardzo dba już o to, co podpisuje. Zakładał, że efektywność wymiaru sprawiedliwości wobec niego może być niewielka, jeśli w ogóle dożyje końca postępowania. 

Problemem w takich sprawach są też bezpośrednie dowody. Czasami ich po prostu brakuje. Dlatego trzeba być bardzo czujnym. Zajmowaliśmy się sprawą, w której zwołanie walnego zgromadzenia zostało sprokurowane w ten sposób, że listy polecone rozesłane do akcjonariuszy zamiast właściwych zawiadomień zawierały jedynie białe puste kartki. Jeden ze współwłaścicieli, gdy otrzymał przesyłkę, zaczął się zastanawiać, o co chodzi, a także łączyć różne sygnały w całość. Zadzwonił do drugiego akcjonariusza tej spółki i dowiedział się, że tamten również otrzymał list od tego samego nadawcy. Postanowili razem, protokolarnie, otworzyć tę drugą kopertę nagrywając wszystko iphonem. Zawartość okazała się tożsama – śnieżnobiałe niezapisane arkusze A4. Wspólnie dysponowali niemal perfekcyjnym, jak na sytuację, materiałem dowodowym, potwierdzającym, że co najmniej w jednej przesyłce nadanej w imieniu spółki wcale nie było zawiadomienia dotyczącego walnego zgromadzenia. Jednak… ile osób rejestruje wideo otwieranie kopert codziennej poczty? A później przecież dochodzi do postępowania sądowego, w którym musimy udowodnić, że zostaliśmy nieprawidłowo zawiadomieni o zgromadzeniu. Klasyczny problem słowa jednej strony przeciwko słowu drugiej. 

A kim dokładnie są sprawcy takich kradzieży? Co to za ludzie? Na razie wyłączmy osoby powiązane ze spółkami.

Nie mogę przedstawić zbyt wielu szczegółów konkretnych spraw. Często są to osoby, którym prawo spółek nie jest obce. I tak, zdarza się, że inicjatorami lub jakbyśmy mogli powiedzieć, podżegaczami, są prawnicy związani osobiście, w tym rodzinnie, ze współwłaścicielami spółki. Bywają sytuacje, że o ataku decyduje przypadek podsycany chowanymi dłuższy czas animozjami i tłumionymi ambicjami. Czasami jednak przedmiotem zamachu jest podmiot obserwowany z pewnej odległości i dane osoby tylko czekają na sprzyjający moment. Historia zna przypadki, w których określone osoby dowiadywały się o konflikcie w konkretnej spółce i kontaktowały się z jedną ze zwaśnionych stron by zaoferować swoją pomoc, zaś później pracowały tylko nad tym, by pozyskać pełnomocnictwa do wykorzystania w odpowiednim czasie i we własnym interesie. 

Nawiązując do historii, o której Pan pisał – wpada do restauracji grupa zamaskowanych mężczyzn i przejmują dokumentację, znikają pieniądze z konta. Co się wtedy powinno zrobić? Jakie są pierwsze kroki? 

Oczywiście zarząd i wspólnicy są w ogromnym szoku. Rolą prawników jest natomiast błyskawiczne zapoznanie się z całą sytuacją oraz dokumentacją, która jest w KRS-ie i która stanowiła podstawę wpisu nowego zarządu czy innych zmian. Trzeba szybko odtworzyć, co się wydarzyło i niemal w tym samym czasie rozpocząć prace nad odpowiednimi pismami procesowymi.

Jest wtedy czas na przeglądanie akt w KRS? 

To musi być bardzo dynamiczne i wielopłaszczyznowe działanie. Jeden oddział „prawniczych sił specjalnych” trzeba rzucić na front KRS-u, zrekonstruować zdarzenia i jak najszybciej postarać się uzyskać zabezpieczenia pozbawiające skuteczności działań podjętych przez agresorów. Inne osoby równolegle nawiązują kontakt z kluczowymi kontrahentami, bankami i usługodawcami. To trzeba zrobić absolutnie od razu. Należy w ten sposób zablokować potencjalne transfery środków dokonywane przez w rzeczywistości nieuprawnione osoby. Poza tym należy poinformować organy ścigania, by prokurator jak najszybciej mógł zabezpieczyć ewentualną gotówkę, jeśli zaczęła „wypływać”. Zdarzyło się nam, że sprawcy zdążyli, pod różnymi tytułami, przelać pieniądze przejętego podmiotu na inne rachunki, nienależące do spółki. Wówczas jednak zajęcia na rachunkach tych osób udało się dokonać prokuratorowi, zanim jeszcze środki zostały wypłacone fizycznie i zniknęły.

A prokuratura i banki reagują odpowiednio szybko?

Tak, nasze doświadczenia wskazują, że prokuratura reaguje szybko. W instytucjach finansowych także spotykamy się ze zrozumieniem. Czasami jednak trafiają się przypadki, kiedy, mam wrażenie, brakuje nieco wyobraźni. Kilka miesięcy temu nasz klient dowiedział się o kradzieży spółki właśnie z banku, gdy chciał umówić się na wizytę w placówce i wykonać kilka zaległych operacji. Pracownik instytucji odpowiedzialny od lat za prowadzenie rachunku spółki powiedział mu przez telefon, że w oddziale był już nowy prezes, wykonał przelewy i że nasz klient nie musi się kłopotać. Nie było żadnej refleksji ze strony tego pracownika banku, gdy do oddziału przyjechał ze świeżym wydrukiem z KRS-u wspomniany nowy prezes, wpisany do rejestru tego samego zresztą dnia, oraz złożył dyspozycje skutkujące transferem wszystkich pieniędzy. Czerwona lampka nie zapaliła się nawet mimo tak długich i bezpośrednich relacji oraz świadomości opiekuna spółki co do jej zamkniętego, w gruncie rzeczy rodzinnego charakteru. Potem oczywiście bank poczuł się odpowiedzialny i chętnie współpracował. 

Warto jednak, by świadomość po stronie instytucji finansowych była większa i by ich współpracownicy wykazywali się większą wyobraźnią. W tym celu jesteśmy też zapraszani przez banki do prowadzenia szkoleń wewnętrznych z sytuacji, powiedzmy, wyjątkowych. Przekazywanie tej wiedzy jest w interesie nas wszystkich.

A co z tym majątkiem, którego nie zdąży się uratować, który już został wyprowadzony, co z umowami, które już zostały zawarte przez złodziei spółki? 

Zarówno na drodze cywilnej, jak i z udziałem prokuratora, trzeba jak najszybciej starać się zabezpieczać majątek tak daleko, jak tylko się da. W tej sprawie, którą opisywałem, udało się całkiem sprawnie uzyskać w sądzie zabezpieczenia, które potwierdzają, że wszystkie czynności przeprowadzone przez agresorów były nieskuteczne w stosunku do spółki. To dotyczy również umów, które miały służyć transferowi kluczowych aktywów. 

Najszybszą możliwą drogą sądową, by ochronić majątek, jest właśnie wniosek o zabezpieczenie. Kluczem takiego wniosku jest szczere i otwarte opisanie przed sądem sytuacji, która miała miejsce. Musimy dokładnie pokazać, w jaki sposób doszło do przejęcia. Jeżeli uda się przedstawić sprawę taką, jaką jest, to też łatwiej przekonać sąd do potrzeby zastosowania tej tymczasowej ochrony. Tak było w naszym przypadku. Temida szybko zidentyfikowała, co rzeczywiście się wydarzyło. Wszyscy widzieli, z czym mamy do czynienia. 

Jakie mamy instrumenty, by chronić przedsiębiorstwa przed takimi wrogimi atakami?

To, co można zrobić, by starać się ochronić przed tego typu sytuacjami, to przede wszystkim ukształtować umowę lub statut spółki w taki sposób, by ten podstawowy dokument korporacyjny zawierał jak najwięcej efektywnych bezpieczników. Można przecież wprowadzić postanowienia, które zakładają, że zgromadzenie wspólników czy walne zgromadzenie jest ważne, jeżeli reprezentowany jest na nim określony minimalny próg kapitału zakładowego. Taki mechanizm uniemożliwia rewoltę jednego wspólnika, który samodzielnie nie przekracza tego progu, a mógłby mieć ochotę na przeprowadzenie rewolucji w spółce. Można dodatkowo dookreślić, w jakim trybie i spośród jakich kandydatów wybiera się zarząd czy radę nadzorczą. W szczególności dopuszczalne jest nadanie tej procedurze takiego kształtu, by angażowała jak największą liczbę wspólników oraz marginalizowała ryzyko powołania w skład organu osoby przypadkowej i, mówiąc oględnie, o skłonności do nadużyć. Co więcej, umowa lub statut spółki mogą precyzować miejsce odbywania zgromadzeń celem zwiększenia kontroli nad tymi wydarzeniami. Dostępnych do wykorzystania mechanizmów jest relatywnie wiele zaś ich efektywne dostosowanie do konkretnej spółki istotnie zmniejsza ryzyko wystąpienia niechcianych wydarzeń. Agresorzy wiedzą bowiem wówczas, że podjęcie ofensywnych działań jest w praktyce bardzo trudne, gdyż wymaga wytworzenia dużej liczby dokumentów i szeregu zbiegu sprzyjających okoliczności. Alternatywnie, mają świadomość, że odwrócenie podjętych przez nich czynności pozaprawnych będzie relatywnie proste, ponieważ sprokurowane uchwały będą należały do kategorii „nieistniejących” bądź ich wadliwość będzie tak rażąca, że zakwestionowanie tych czynności nie powinno stanowić znacznego kłopotu. 

Tego typu postanowienia, gdy są właściwie dopasowane, dość skutecznie odstraszają przed atakami. Tylko pamiętajmy, że ich wprowadzenie do umowy czy statutu spółki wymaga zgody większości kwalifikowanej wspólników czy akcjonariuszy, tak więc jest to środek zapobiegawczy do wdrożenia przed konfliktem, nie zaś lekarstwo do szybkiego zastosowania, gdy symptomy choroby już wystąpiły.

Więcej jest przypadków, gdy ataki na spółkę kończą jej biznes, czy jednak więcej misji ratunkowych się udaje? 

Nie chcę brzmieć przesadnie nieskromnie, natomiast te sprawy, które do nas trafiają, rzeczywiście udaje się – prędzej czy później – doprowadzić do szczęśliwego końca. We wszystkich przypadkach, z którymi mieliśmy do czynienia, udawało się w miarę możliwości sprawnie zabezpieczyć spółki przed erozją i przywracaliśmy je pod względem formalnoprawnym do stanu wcześniejszego, choć nie zawsze trwało to krótko. Musimy pamiętać, że postanowienia o zabezpieczeniu roszczeń, o które w omawianych przypadkach zabiega się w pierwszej kolejności, to są tylko środki z natury rzeczy tymczasowe i niekończące definitywnie sporu. Równolegle toczą się postępowania główne, które dopiero po kilku latach rozstrzygną ostatecznie, że to, co się zadziało, było bezprawne lub nie wywoływało skutku wobec zaatakowanej spółki. 

Z relacji medialnych wiemy, że nie wszystkie tego typu przypadki dobrze się kończą. Nie znam jednak dokładnych okoliczności tych historii, a więc nie wiem jakie były przyczyny tego, że danej spółki nie udało się uratować i musiała zakończyć swoją działalności. Może doprowadziło do takiego stanu rzeczy chwilowe rozkojarzenie temidy, a może w porę adekwatnie nie zareagowano na kryzys. Mam świadomość, że mało kto dopuszcza nawet hipotetyczną możliwości wystąpienia opisywanej sytuacji w swojej spółce, lecz jestem również przekonany, iż każdy powinien co jakiś czas sprawdzić, na ile jest zabezpieczony przed taką przygodą. I oby tych zabezpieczeń nigdy nie musiał poddawać weryfikacji w praktyce.