OneNDA to inicjatywa dwóch prawniczek z Wielkiej Brytanii prowadzących firmę doradzającą wewnętrznym działom prawny The Law Boutique – Electry Japonas i Roisin Noonan. To projekt bezpłatny, dla firm oraz kancelarii z całego świata. Prace nad kształtem umowy rozpoczęły się w lutym tego roku. Nad tekstem pracowali między innymi prawnicy Norton Rose Fulbright, Linklaters, Allen & Overy, Slaughter and May i australijskiej firmy Gilbert + Tobin.
Twórcy projektu OneNDA planują by do końca roku do stosowania tej standardowej umowy przystąpiło tysiąc firm. W praktyce OneNDA ma pozwolić przede wszystkim na zaoszczędzenie czasu. Firmy uznające standard OneNDA mają akceptować tę umowę we wzajemnych relacjach oraz poszczególnych transakcjach i dzięki temu nie rozpoczynać za każdym razem prac i negocjacji nad nową non-disclosure agreement.
Jak powiedziały inicjatorki OneNDA portalowi Artificial Lawyer, najlepszą częścią tego projektu jest obserwowanie współpracy prawników z różnych organizacji w imię zrealizowania jednego celu, co jest rzadkością. – Jako prawnicy jesteśmy szkoleni, aby “wygrywać” i zazwyczaj nawiązujemy kontakty z innymi prawnikami tylko w kontekście walki, w której celem jest wygrana(…). Ten brak współpracy w branży prawniczej jest dość szkodliwy dla innowacji – ponieważ bez zrozumienia innych trudno jest wpaść na nowe pomysły, rozwiązania lub dostrzec nowe perspektywy. W OneNDA nie chodzi tylko o NDA. Chodzi o siłę współpracy i o to, co możemy osiągnąć, jeśli będziemy pracować razem, a nie przeciwko sobie – powiedziały Electra Japonas i Roisin Noonan.
Jak dodały, obecna wersja OneNDA jest odpowiednia dla zwykłych transakcji handlowych, ale nie dla fuzji i przejęć lub innych transakcji finansowych, dlatego następnym krokiem będzie zbudowanie oddzielnego “modułu M&A”, który rozszerzy stosowanie OneNDA.
ELSA Poland przeprowadziło badanie na 25 uczelniach w 16 miastach za pomocą platformy SurveyLab. W tym roku na pytania odpowiedziało 918 studentów. W poprzednich dwóch latach było ponad 1300 badanych. Większość z biorących udział w tegorocznej ankiecie to studenci studiów stacjonarnych (92%) w „środkowych” latach studiów – II rok (30% badanych), III rok (25%), IV rok (20%).
Studenci znają przede wszystkim kancelarie wyrastające z firm konsultingowych
W ramach badania studenci zostali zapytani o najbardzej rozpoznawalne kancelarie. Mogli przy tym wybrać dowolną liczbę odpowiedzi. Najpopularniejsza okazała się Deloitte Legal – 64,4%, dalej Dentons – 56,5% oraz PWC Legal – 49,7%. W pierwszej piątce są jeszcze CMS – 46,7% i EY Law – 43,5%.
Biorąc pod uwagę także badania z poprzednich dwóch lat, okazuje się, że najbardziej rozpoznawalnymi wsród studentów są kancelarie z konsultingowym rodowodem. W tym roku w pierwszej piątce są trzy, z tego dwie na podium – Deloitte Legal i PWC Legal. W badaniu z 2020 roku, jako najbardziej rozpoznawalne kancelarie studenci wskazali również Deloitte Legal (59%) oraz PWC Legal (45%), na podium był jeszcze CMS (41%). A w 2019 roku całe podium zajmowały kancelarie z „konsultingowym brandem” – Deloitte Legal, EY Law oraz PWC Legal.
Największa kancelaria najbardziej pożądanym miejscem pracy wśród studentów
Najwięcej z badanych studentów chciałoby pracować w kancelarii Dentons (17,4%). Za bardzo dobre miejsce pracy uznawane są także kancelarie Deloitte Legal (15,7%) oraz CMS (10,9%). W pierwszej piątce jest jeszcze EY Law (8,2%) i Baker McKenzie (7,4%).
Czołowa trójka najlepszych według studentów prawa pracodawców w porównaniu z badaniem z poprzedniego roku tylko pozamieniała się miejscami. W 2020 roku podium tej kategorii wyglądało tak: Deloitte Legal (14%), CMS (12%) oraz Dentons (10%).
Zdecydowana większość studentów chce iść na aplikację. Najbardziej preferowana jest radcowska
71% z badanych studentów zadeklarowało, że przystąpi do egzaminu na aplikacje prawnicze. 22% jeszcze nie zdecydowało, 4% wybiera inną ścieżkę dojścia do zawodu, a 3% jasno odpowiedziało, że nie bierze pod uwagę aplikacji prawniczych.
Spośród studentów, którzy zmierzają odbywać aplikacje, 49% chce zdawać na radcowską, 46% na adwokacką, a 27% na prokuratorską. O aplikacji sędziowskiej myśli 25% ankierowanych, a o notarialnej 20%.
Cały raport z badania „Studenci Prawa w Polsce 2021” można zobaczyć tutaj.
– Stosowanie przez podwykonawców swoistego szantażu, polegającego na zgłaszaniu roszczeń do zamawiających, w przypadku normalnego egzekwowania prawidłowego wykonywania obowiązków przez generalnych wykonawców od podwykonawców było coraz powszechniejsze. Dobrze, że Sądy dostrzegły ten problem i zajęły stanowcze stanowisko – wskazuje adwokat Wojciech Bazan.
Sąd rozpoznawał sprawę, w której zamawiający publiczny chciał wpłacić do depozytu sądowego wynagrodzenie generalnego wykonawcy, wobec zgłoszenia roszczeń o płatność bezpośrednią przez podwykonawcę. Generalny wykonawca wskazywał na swoje odstąpienie i naliczenie kary umownej, względnie na fakt, że sporna kwota stanowi wciąż zabezpieczenie wykonania.
Rozpoznając apelację, Sąd odmówił wyrażenia zgody na złożenie środków do depozytu i jasno wskazał, że zamawiający publiczni nie mogą w takich sprawach nadużywać instytucji depozytu sądowego. „Nie taki był zamysł ustawodawcy, który wprowadził przepis art. 143 c do ustawy, aby w przypadku jakichkolwiek wątpliwości co do zasadności wniosku podwykonawcy zamawiający mógł zwolnić się od jakiejkolwiek odpowiedzialności poprzez złożenie przedmiotu świadczenia do depozytu. Jak już wskazano powyżej wątpliwości u zamawiającego muszą mieć zasadniczy charakter. Tymczasem z pism wnioskodawcy wynika, iż kierując się logiką jego wywodu, w prawie każdej sprawie z umowy o zamówienia publiczne w której zawierano umowy podwykonawcze, zamawiający mógłby unikając rozstrzygania jakichkolwiek wątpliwości złożyć przedmiot świadczenia do depozytu. Skoro ustawodawca ograniczył taką możliwość tylko do naprawę wyjątkowych sytuacji to zasadą powinno być wypłacenie wynagrodzenia lub odmowa jego wypłacenia (…)” – stwierdził sąd w uzasadnieniu orzeczenia.
Sąd wskazał też, że zamawiający publiczni dysponują odpowiednią kadrą i nie powinni w takich sytuacjach generować dodatkowego obciążenia dla polskich sądów: „Wnioskodawca dysponował w niniejszej sprawie pełną wiedzą co do faktów istotnych dla podjęcia decyzji w przedmiocie wniosku podwykonawcy i wykonawców, a sąd przy rozpoznawaniu ewentualnej sprawy lub spraw o zapłatę, które mogą mieć miejsce w przyszłości innych faktów do dyspozycji mieć nie będzie, może poza ewentualnym dowodem z opinii biegłego sądowego (o ile okaże się konieczny). Jednak jak w/w wnioskodawca dysponuje fachową kadrą, która umożliwia mu przeprowadzenia takiej samej oceny faktów”
Analizując uzasadnienie orzeczenia, prawnicy JDP wskazują, że cenne jest również rozstrzygnięcie przez Sąd, że w przypadku formułowania przez podwykonawcę roszczenia z odpowiedzialności solidarnej z perspektywy zamawiającego, nie występuje wielość wierzycieli, gdyż każdy z podmiotów dysponuje odrębnym roszczeniem. Nie występują więc przesłanki dla złożenia środków do depozytu sądowego.
Sprawę prowadzili Wojciech Bazan (Partner) oraz Piotr Celiński (Associate).
– To będzie na pewno ważne orzeczenie w praktyce polskich projektów infrastrukturalnych i pomoże generalnym wykonawcom w relacji z podwykonawcami, gdzie to jednak generalni wykonawcy biorą na siebie sporą odpowiedzialność za realizację dużych projektów – podsumowuje Wojciech Bazan.
Szkolenia i rozwój, czyli alternatywa dla zwolnień?
Trudno mówić o przyszłości pracy, nie wspominając o potrzebie podnoszenia kwalifikacji i doskonaleniu zawodowym. I nie chodzi tu jedynie o zapisanie pracownika na kurs po to, żeby nauczył się czegoś nowego. Umiejętność uczenia się (jak również świadomość własnych braków oraz motywacja do nauki) sama w sobie jest sztuką.
W praktyce przekłada się to na konieczność tworzenia zupełnie nowych stanowisk i zatrudniania osób, które pomogą pracodawcy zidentyfikować obszary wymagające interwencji i pokierują rozwojem zawodowym pracowników. Jednocześnie trzeba mieć świadomość stale zmieniających się regulacji prawnych, a tu z pewnością pomoże specjalista od prawa pracy.
Polskie prawo pracy nakłada na pracodawcę ogólny obowiązek zapewnienia pracownikom możliwości rozwoju zawodowego. Nie jest to jednak poparte żadnymi konkretnymi, skutecznymi bodźcami, które mogłyby skłonić pracodawców do rozważenia szkoleń jako alternatywy dla zwolnień.
Jedynie w przypadku zwolnień grupowych (tzn. w sytuacji, gdy pracodawca zatrudniający co najmniej 20 pracowników zwalnia jednocześnie przynajmniej 10 z nich) prawo polskie nakłada na pracodawcę obowiązek odbycia konsultacji z zakładowymi organizacjami związkowymi lub przedstawicielami pracowników w zakresie możliwości przekwalifikowania lub przeszkolenia zawodowego pracowników, którym grozi zwolnienie.
Przedstawiciele pracowników mogą przy tym jedynie sugerować możliwe rozwiązania, co w praktyce bardzo rzadko przekłada się na wdrożenie skutecznych programów szkoleniowych.
Jeżeli ustawodawca chce przekonać pracodawców do traktowania szkoleń nastawionych na zmianę kwalifikacji pracowników jako realnej alternatywy dla zwolnień, to musi wprowadzić skuteczniejsze narzędzia, takie jak choćby bardziej efektywne ustawodawstwo czy lepsze zachęty dla pracowników.
Prawo nie musi za to wskazywać, jakie umiejętności warto rozwijać – odpowiedź na to pytanie można znaleźć gdzie indziej.
Jakie umiejętności warto rozwijać?
W odpowiedzi na to pytanie pomocny może okazać się chociażby raport opublikowany niedawno przez McKinsey & Co., grupę specjalizującą się w doradztwie strategicznym. W ramach przeprowadzonego przez nią sondażu 800 przedstawicieli różnej wielkości firm z ośmiu państw podzieliło się swoimi refleksjami na temat przyszłości pracy (Australia, Chiny, Francja, Hiszpania, Indie, Kanada, Niemcy, Wielka Brytania). 83% respondentów wyraziło przekonanie, że w odpowiedzi na kryzys wywołany pandemią koronawirusa kierowana przez nich organizacja zatrudni więcej specjalistów ds. BHP, 68% przewiduje większe zapotrzebowanie na pracowników z obszaru technologii i automatyzacji, a 45% spodziewa się większego naboru na stanowiska związane z nauczaniem zdalnym i elastycznymi metodami pracy.
Według raportu zmieni się również stopień zapotrzebowania na pracowników z poszczególnych grup zawodowych. Z jednej strony wzrośnie liczba specjalistów z obszaru nauk ścisłych, ochrony zdrowia, pracowników socjalnych, nauczycieli i szkoleniowców, a z drugiej – spadnie zatrudnienie w usługach związanych z obsługą klienta, sprzedażą detaliczną oraz wsparciem administracyjnym.
W najbliższych latach nawet 21 mln pracowników z analizowanych rynków może stracić zatrudnienie w swojej obecnej branży. Kolejne 94 mln może tego uniknąć jedynie poprzez zdobycie nowych umiejętności, bo ponad 20% ich obowiązków ulegnie automatyzacji.
Analogiczne trendy można zaobserwować w całej Europie, w tym w Polsce. Z jednej strony oznacza to konieczność przekwalifikowania pracowników na niespotykaną dotąd skalę, a z drugiej wskazuje na potrzebę konsultacji prawnych w celu przeprowadzenia trudnych do uniknięcia zwolnień grupowych, a następnie procesów rekrutacyjnych na stanowiska, które jeszcze do niedawna nie istniały.
Szacuje się, że szczególnie zagrożone są następujące branże (liczby podane w nawiasach dotyczą UE i Wielkiej Brytanii):
sprzedaż hurtowa i detaliczna (ok. 5,4 mln miejsc pracy),
produkcja (ok. 4,2 mln miejsc pracy),
hotelarstwo i gastronomia (ok. 2,9 mln miejsc pracy).
W interesie pracodawców leży zapoznanie się z obowiązującymi regulacjami prawnymi, choćby po to, by sprawnie przeprowadzać trudne restrukturyzacje zatrudnienia oraz ograniczać ryzyko występowania przez pracowników na drogę sądową.
Czy przyszłość pracy to praca dorywcza?
Blisko 70% respondentów oczekuje, że w porównaniu do sytuacji sprzed wybuchu pandemii w ciągu dwóch lat zwiększy się zapotrzebowanie na pracowników tymczasowych i wykonawców świadczących usługi bezpośrednio w zakładzie pracy.
Zmiana ta znacząco wpłynie zarówno na sytuację prawną pracowników, jak i na sposób wykorzystania zasobów ludzkich przez pracodawców. Najbardziej oczywistą konsekwencją tych zmian będzie znaczący wzrost liczby pracowników pozbawionych ochrony związanej z zatrudnieniem na umowę o pracę, co oznacza m.in., że łatwiej będzie ich zwolnić.
Zmiany w strukturach organizacyjnych nie przejdą również bez echa, jeśli chodzi o pracowników etatowych. Wielu z nich będzie musiało pożegnać się z korzyściami płynącymi z przynależności do organizacji związkowych oraz wynikającymi z obowiązku wprowadzenia regulaminu pracy przez większych pracodawców, a więc dokumentu określającego warunki pracy i płacy oraz dostęp do innych świadczeń na poziomie danej organizacji.
Sytuacja, w której znaczna część zatrudnionych będzie pracować na podstawie umów cywilnoprawnych, może doprowadzić do szeregu istotnych problemów prawnych. Ustawodawca będzie musiał rozważyć wprowadzenie dalszych zmian mających na celu zmniejszenie różnicy pomiędzy zabezpieczeniami socjalnoprawnymi przysługującymi pracownikom etatowym i wykonawcom. W przeciwnym razie pracodawcy będą musieli się liczyć z coraz większą liczbą pozwów o ustalenie istnienia stosunku pracy.
Przyszłość jest bliżej, niż nam się wydaje
Aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nadążyć za zmieniającym się rynkiem pracy, konieczne jest z jednej strony stałe podnoszenie kwalifikacji zawodowych a z drugiej znajomość obowiązujących przepisów i umiejętność ich stosowania.
O dostępność programów szkoleniowych – niezależnie od ustawodawcy – powinni zatroszczyć się także i sami pracodawcy. Już teraz wyraźnie widać wzrost mobilności i różnorodności (zmiany demograficzne, różne typy pracy czy różne podstawy zatrudnienia) po stronie zatrudnionych i wykonawców. To, jak sprawnie i bezboleśnie dana organizacja poradzi sobie z postępującymi zmianami, w znacznej mierze zależy od tego, na ile poważnie podejdzie do zasygnalizowanych tutaj problemów.
Prawo jest dalej, niż nam się wydaje
Dzisiaj sojusz szkoleń i rozwoju oraz prawa pracy to alians nieco papierowy, w którym brakuje konkretu. Nie wystarczy wiedzieć, w jakich dziedzinach warto zadbać o rozwój, potrzebne są konkretne działania i skuteczne bodźce.
Szkolenia i rozwój powinny być nie tylko realną alternatywą dla zwolnień, ale odgrywać kluczową rolę w rozwoju przedsiębiorstw.
Ustawodawca powinien zadbać o to, by efektywniej stymulować rozwój zawodowy zatrudnionych i skuteczniej zachęcać pracodawców, by dużo większą wagę przykładali do szkoleń nastawionych na zmianę kwalifikacji pracowników. Takie interdyscyplinarne połączenie obu tych sfer będzie kluczowe dla dalszego rozwoju rynku pracy.
Autorami artykułu są Raf Uzar, brytyjski ekspert w zakresie szkoleń, rozwoju i komunikacji, oraz Piotr Bobrowski, adwokat, specjalista od prawa pracy. Obaj są związani zawodowo z kancelarią Penteris.
Konsultacje w ramach Summer Legaltech Camp odbędą się online. Przeznaczone są dla prawników z: Krakowa, Katowic, Tarnowa, Lublina, Rzeszowa, Wrocławia i Opola.
W konsultacjach mogą wziąć udział zarówno prawnicy, którzy korzystają już z rozwiązań legaltech, jak i osoby rozpoczynające swoją przygodę z tą technologią.
Dlaczego warto?
To doskonała okazja, aby porozmawiać z ekspertem. Konsultacje poprowadzi Artur Pawlik – specjalista i entuzjasta legaltech, a na co dzień – doradca handlowy Advisor Systems, odpowiedzialny za sektor legaltech i współpracę z kancelariami prawnymi różnej wielkości. Konsultacje online będą prowadzone w swobodnej i przystępnej formie, co powoduje, że można w nich wziąć udział z każdego miejsca, nawet będąc na urlopie.
Jak zapisać się na konsultacje?
Liczba miejsc na konsultacjach jest limitowana. Zapisać można się na stronie Summer Legaltech Camp. Należy wybrać swoje miasto i zarezerwować odpowiedni termin. Prowadzący skontaktuje się w celu potwierdzenia terminu i ustalenia szczegółów rozmowy.
Co, gdy nie możesz wziąć udziału w konsultacjach?
Wszyscy prawnicy, którym nie pasują wskazane terminy konsultacji lub nie mają kancelarii w wybranych miastach, mogą zapisać się do darmowego, unikatowego technologicznego newslettera Advisor247 Legal. Dzięki temu raz w tygodniu otrzymają najświeższe informacje z sektora legaltech oraz jako pierwsi zostaną powiadomieni o kolejnych ciekawych akcjach edukacyjnych.
Jak rozpoczęła się historia kancelarii Hoogells? Dlaczego zdecydowała się Pani na budowanie własnego biznesu prawniczego?
Moja historia jest zupełnie inna niż historie kancelarii butikowych, które teraz pojawiają się na rynku. Zazwyczaj zakładają je osoby, które mają duże doświadczenie i są już trochę zmęczone korporacyjną rzeczywistością. U mnie to był pewien zbieg okoliczności. W związku z planowanymi zmianami w kancelarii, w której pracowałam, doszłam do wniosku, że albo będę czekać na to, co się wydarzy i zdam się na decyzję przełożonych, albo pójdę własną ścieżką. Ani przez chwilę nie pomyślałam o szukaniu innej pracy. Decyzja o budowaniu własnej kancelarii była naturalnym, pierwszym wyborem – chciałam zmierzyć się z tworzeniem czegoś nowego od samego początku. Zrobiłam to z dwiema koleżankami z poprzedniej pracy. To była decyzja intuicyjna i uważam, że słuszna. Początek naszej działalności to wielki entuzjazm i dużo spontaniczności – skoro wcześniej nie myślałam o założeniu własnej kancelarii, to nie miałam też ułożonego planu działania. Po okresie euforii związanej z tworzeniem własnego biznesu przyszło zderzenie z rzeczywistością. W tamtym czasie, czyli 7 lat temu, rynek dla butików prawnych był inny. Nie były jeszcze „w modzie”. Małe kancelarie obsługiwały zazwyczaj mniejszych klientów lub osoby fizyczne. Dosyć ciężko było pozyskać znaczącego klienta w moim obszarze, czyli inwestycjach infrastrukturalnych. Początek wymagał od nas też wiele nauki. Okazało się bowiem, że rzeczywistość jest nieco inna niż nasze wyobrażenia. I nie chodziło tu o obsługę merytoryczną, bo tę wraz z moimi koleżankami w poprzedniej kancelarii świadczyłyśmy na wysokim poziomie i miałyśmy w tym zakresie duże doświadczenie. Patrząc jednak na ten okres z perspektywy czasu, niewiele wiedziałyśmy o marketingu, business development, zarządzaniu zespołem. Dotychczas nie działałam po prostu w tym obszarze.
Czyli musiała się Pani tego wszystkiego nauczyć w działaniu tworząc już własną kancelarię. Jak było?
Przyznam, że to chyba jeden z najciekawszych okresów mojego życia. Z jednej strony była euforia, wielki entuzjazm i absolutna wiara, że wszystko się uda. Z drugiej zaś strony, to było budowanie wszystkiego od podstaw i przy okazji mnóstwo popełnionych błędów. Dość krytycznie podchodzę do siebie z tamtego okresu i oceniam, że pierwsze trzy lata funkcjonowania kancelarii wiązały się w dużej mierze z uczeniem się na własnych błędach w zarządzaniu. Wielu z tych błędów nie dało się uniknąć, niemniej jednak i ten okres był konieczny. Studia prawnicze nie uczą zarządzania. Praca w kancelarii, w której nie trzeba zajmować się zarządzaniem, marketingiem, organizacją biura, również pozbawia możliwości zdobycia tego doświadczenia. Natomiast wyciągnęłam lekcję z popełnionych błędów, wszystkie były bardzo cenne i obecnie skutecznie ich unikam, a coś, co kiedyś wydawało się decyzją wymagającą wielogodzinnej narady, dziś jest załatwiane w klika minut.
Jak Pani powiedziała, te 7 lat temu, kiedy kancelaria Hoogells rozpoczynała swoją działalność, wiele dużych organizacji nie współpracowało jeszcze z butikami. Jak w takim razie wytyczała Pani tę ścieżkę i zdobywała klientów?
Na początku to były próby dotarcia do klientów, którzy pomijali nas w jakichkolwiek swoich wyborach. Działo się tak dlatego, że po pierwsze byliśmy nową kancelarią na rynku, a po drugie nie było tej tendencji, jaka pojawia się teraz. Czasami firmy preferują korzystanie w niektórych sprawach z mniejszych czy średniej wielkości kancelarii, bo wiedzą, że obsługa w nich jest równie dobra, a czasami, ze względu na większą bezpośredniość w komunikacji, nawet lepsza. Te kilka lat temu tak nie było, więc próbując dotrzeć do klienta, który już był liderem w swoim sektorze, trzeba było wiele wysiłku włożyć w to, aby przekonać i utrwalić w świadomości, że, mimo że jesteśmy małą kancelarią, to świadczymy obsługę na wysokim poziomie i nie zawiedziemy.
A identyfikuje Pani moment, kiedy to się udało, czy to po prostu nadeszło wraz z tendencją rynkową?
Na rynku ten moment jest teraz, trwa mniej więcej od roku. W przypadku mojej kancelarii to się zaczęło nieco wcześniej – już wcześniej zaczęliśmy być rozpoznawani jako kancelaria, z którą warto współpracować. Starałam się zawsze kierować zasadą, że najważniejsza jest jakość wykonywanej pracy. Wychodziłam z założenia, że jeśli klient zobaczy jaką pracę i w jaki sposób dla niego wykonałam, to będzie chciał z nami pracować. Na początku w ogóle nie sięgałam po marketing. W związku z tym proces budowania kancelarii na pewno był bardziej czasochłonny, ale w pewnym momencie się udało. W późniejszym okresie z pewnością pomógł nam ten wspomniany trend rynkowy. Klienci przychodzą do nas, bo wiedzą, że dajemy nie tylko dobrą jakość, elastyczne „butikowe” podejście, ale mamy już też duże doświadczenie.
Aktualny kształt kancelarii – ponad 10 prawników, kilka specjalizacji – to już jest to, co chciała Pani osiągnąć?
Nie, to nie jest jeszcze moje ostatnio słowo. Chcę rozwijać kancelarię, ale organicznie, podążając za potrzebami naszych klientów. Firmy, z którymi współpracujemy często pytają o kolejne obszary obsługi i to chęć działania tych klientów z naszą kancelarią determinuje pewne decyzje czy rozwój konkretnych specjalizacji. Czyli to taki naturalny rozwój – klienci przychodzą po usługę, a my odpowiadamy na ich potrzebę. Pierwotnym celem jest danie naszym klientom wysokiej jakości usług, a rozwój jest tego konsekwencją.
Ostatnio pozyskali Państwo Bolesława Szyłkajtisa, doświadczonego już prawnika z międzynarodowej kancelarii CMS. To wzmocnienie głównej praktyki kancelarii – projektów infrastrukturalnych. To wprost odpowiedź na potrzeby klientów, czy wyczuwa Pani taki moment na rynku, gdy tych projektów będzie więcej?
Dołączenie do naszej kancelarii Bolesława wynika z połączenia tych dwóch elementów. Na pewno projektów infrastrukturalnych będzie więcej i będzie zapotrzebowanie na usługi prawne w tym zakresie. Ten sektor jest naszą pierwotną specjalizacją i cały czas chcemy się w tym obszarze rozwijać, to naturalny kierunek. Poza tym nasi klienci po prostu stawiają nam coraz większe wymagania. Sięgamy po bardziej złożone projekty o większej wartości. To wymaga wzmocnienia kompetencji wewnętrznych i zaoferowania klientom coraz lepszej obsługi. Tendencja butikowa, o której mówiłam wcześniej jest taka, że jeżeli chodzi o wielkość kancelarii klienci schodzą poziom niżej, ale absolutnie chcą mieć jakość obsługi na najwyższym poziomie, a czasem nawet oczekują więcej – lepszej responsywności, elastyczności, szybkiego reagowania, dostępności itp. Między innymi w tym zakresie chcemy sięgnąć po pewne doświadczenia korporacyjne wzmacniając w ten sposób nasz zespół. Nie sądzę jednak, że będziemy zmierzać do nieograniczonego powiększenia zespołu, bo to mogłoby powodować utratę waloru elastyczności, możliwości dopilnowania, co dzieje się w każdym projekcie, czy na danym etapie sprawy. Przy pewnej skali to trudne. Zatem wzrost tak, ale do pewnego momentu, który pozwoli na zachowanie wysokiej jakości obsługi.
A co Pani uznaje za najważniejsze i kluczowe przy pozyskiwaniu klientów, bo pewnie daną pracę na takim samym dobrym poziomie merytorycznym, w zależności od sektora, jest w stanie wykonać klika lub kilkanaście kancelarii?
Kompetencje merytoryczne to cały czas jest czynnik numer jeden. Natomiast tym, co według mnie powoduje, że klienci do nas wracają, jest to, że cenią elastyczność i większą dostępność prawnika, budowanie relacji, która jest bez barier, jest partnerska, zapewnia możliwość rozmowy o problemie od strony prawnej i biznesowej. Oczywiście wszyscy mówią teraz o aspekcie biznesowym i podchodzeniu do problemów klienta od tej strony. Mam jednak wrażenie, że większość prawników nie ma tej umiejętności, bo o ile prawnik zarządzający kancelarią ma wyczucie biznesu, to prawnicy nie zajmujący się obszarem zarządzania już nie zawsze. Bardzo mocno staram się kierować mój zespół właśnie w tę stronę. Doradzam, że muszą postawić się w pozycji klienta, powiedzieć, co by zrobili w jego sytuacji i nie bać się tego. W ten sposób można być nie tylko prawnikiem, ale rzeczywistym doradcą.
Niewiele jest kancelarii, na których czele stoją kobiety. Ostatnio dużo mówi się o roli kobiet w branży prawniczej. Czy Pani podczas budowania swojej firmy prawniczej odczuła w jakikolwiek sposób, że fakt, że jest Pani kobietą coś zmienia?
Ja przede wszystkim za swój ogromny sukces uważam połączenie roli matki i żony z budowaniem i rozwijaniem swojej kancelarii. Natomiast przez ten cały czas nie miałam żadnej sytuacji, w której poczułabym się dyskryminowana, czy źle potraktowana dlatego, że jestem kobietą. Początki były trochę specyficzne, bo zajmuję się branżą budowlaną, która jest bardzo męska. Pamiętam spotkania merytoryczne w gronie kilkudziesięciu osób, gdzie były 3 kobiety i około 30 mężczyzn. Wtedy może czułam się trochę nieswojo. To jednak była kwestia przetarcia ścieżki. Kiedy osoby współpracujące ze mną poznawały moje kompetencje, kompetencje kancelarii, to po prostu ceniły moją pracę i fakt bycia kobietą czy mężczyzną nie miał żadnego znaczenia. Natomiast myślę, że to, że jestem kobietą pozwoliło stworzyć trochę inny wizerunek kancelarii. Mężczyźni rzadziej zwracają uwagę na pewne elementy estetyczne, wygląd biura, sposób przedstawienia treści. Mówiąc o aspekcie kobiecości muszę też dodać, że u mnie, inaczej niż w popularnym powiedzeniu, za sukcesem kobiety stoi mężczyzna. Mam ogromną satysfakcję, bo mój mąż bardzo mnie wspiera i zachęca do tego, co robię. Nigdy nie poczułam, że jest przeciwny mojej karierze, mimo że mamy dwójkę dzieci. Wręcz przeciwnie – zawsze mnie motywował do działania. Poza tym jest najlepszym menadżerem jakiego znam i zwyczajnie uczył mnie zarządzania i wspierał przy podejmowaniu konkretnych, często niełatwych decyzji biznesowych. Podsumowując, nigdy nie czułam, że to, że jestem kobietą wpływa źle na moją karierę prawniczą, wręcz przeciwnie, czasami to była duża zaleta.
Nie miała Pani problemu z połączeniem kariery mamy i kariery prawniczki rozwijającej swoją kancelarię?
W tej chwili moje córki mają 4 i 6 lat i jest trochę łatwiej. Natomiast na początku było trudno. Kiedy rodziłam pierwsze dziecko, to był, zdaje się, pierwszy rok działania kancelarii. Pamiętam, że w piątek byłam w pracy, a w sobotę urodziłam. Była to absolutnie heroiczna praca. Nie miałam tego komfortu, że przed porodem mogłam być na zwolnieniu lekarskim. Do pracy też wracałam szybko po porodzie. Początkowy okres wychowywania dzieci i rozwijania własnej kancelarii był ogromnym wyzwaniem. Natomiast wyszłam z założenia, że dzieci powinny mieć zadowoloną mamę. A mama, które nie spełnia się zawodowo, ale bardzo by chciała, nie będzie zadowolona. Na pewno po drodze coś straciłam w tym aspekcie, ale mam poczucie, że więcej dałam niż zabrałam, bo byłoby dużo gorzej, gdyby macierzyństwo odebrało mi możliwość realizowania kariery zawodowej.
To jest podejście, które chciałaby Pani przekazać swoim córkom?
Mam nadzieję, że one w ogóle nie będą na mnie patrzyły i wybiorą swoje ścieżki. To nie jest podejście, które chciałabym im dać. Czasami mam poczucie, że nie do końca to powinno tak funkcjonować, ale z drugiej strony czuję się absolutnie spełnioną kobietą. Nie zmieniłabym ani jednego elementu w moim życiu zawodowym i prywatnym, więc to pokazuje, że jestem we właściwym miejscu. Nie żałuję tych wyborów.
A więc Pani dzieci rodziły się i dorastały wraz z rozwojem kancelarii. Prawniczki często muszą planować jak połączyć te elementy – karierę zawodową z takimi wydarzeniami w życiu prywatnym jak ciąża, poród. Pani droga pokazuje, że da się to wszystko pogodzić?
Nie, pogodzić się nie da. Zawsze coś stracimy, w pewnych okresach w sferze biznesu, w innych – w życiu rodzinnymi. Natomiast to wcale nie oznacza, że nie warto. Oczywiście nie wszystkie kobiety muszą chcieć pracować czy być partnerkami zarządzającymi, ale jeżeli kobieta ma naturalną potrzebę pracy zawodowej, to nie powinna z niej rezygnować. Fakt posiadania dzieci nie powinien powodować, że z tego rezygnuje. Zachęcam więc do próbowania łączenia tych dwóch sfer życia, niemniej trzeba mieć świadomość, że wiąże się to z bardzo ciężką pracą. Jednocześnie też nie można bać się wycofania, jeśli czujemy, że to nie dla nas – jeżeli łączenie roli matki i kobiety czynnej zawodowo przekracza nasze możliwości, to nie jest żadną porażką zrezygnowanie z aktywności zawodowej lub jej zmniejszenie. Chodzi o bycie w pełnej zgodzie ze sobą i nie robienie nic na siłę.
To połączenie życia rodzinnego z zarządzaniem i rozwijaniem dobrze prosperującej kancelarii uznaje Pani za swój największy sukces z okresu budowania Hoogells?
Tak, sięgając do życia prywatnego i zawodowego to rzeczywiście sukces. To, że mogę powiedzieć sobie, że jestem w tym miejscu, w którym chciałam być tak w aspekcie prywatnym, jak i zawodowym. Natomiast odcinając wątek prywatny, uważam, że największym osiągnięciem kancelarii jest zespół. Celem samym w sobie nie jest zbudowanie dużej kancelarii, tylko zespołu profesjonalnych uzupełniających się nawzajem specjalistów. U nas tak jest. Każdy jest inny, każdy wnosi coś swojego. Występują czasami oczywiście pewne tarcia czy konflikty, ale na koniec dnia bilans jest pozytywny. Naszym największym sukcesem jest zespół, który zbudowaliśmy.
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.
Ściśle niezbędne ciasteczka
Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.
Jeśli wyłączysz to ciasteczko, nie będziemy mogli zapisać twoich preferencji. Oznacza to, że za każdym razem, gdy odwiedzasz tę stronę, musisz ponownie włączyć lub wyłączyć ciasteczka.